Teksty
Łukasz Musiał
KAFKA: PRZEŁAMYWANIE GRANIC
„Przez kilka lat utrzymywałem kontakty z Kafką, nie wiedząc wcale, że pisze”, wspominał Max Brod, najbliższy przyjaciel autora „Procesu” i wydawca jego pośmiertnej spuścizny. Za to od samego początku wiedział, że Kafka był niezgorszym rysownikiem. I że z ogromnym zainteresowaniem śledził współczesną sztukę, zwłaszcza w młodości. Jednak przez całe dziesięciolecia nie poświęcano tej kwestii należytej uwagi. Była to ostatnia wielka niewiadoma twórczości, która naznaczyła wiek dwudziesty jak żadna inna. Kafka stał się przecież najważniejszym literackim świadkiem tamtej epoki, wypełnionej przemocą i grozą w stopniu nieznanym dawniejszym pokoleniom.
Pełne wydanie rysunków Kafki ujrzało światło dzienne w 2021 roku. Wiele z nich znaliśmy już wcześniej, lecz dopiero ta publikacja dowodzi, że Kafka traktował je, przynajmniej przez pewien czas, jako ważny środek wyrazu artystycznego. W tym fascynującym procesie samorozwoju istotną rolę odgrywało zainteresowanie modną wtedy sztuką japońską. A zwłaszcza drzeworytami. Kafce, którego prozę cechowała nadzwyczajna oszczędność, przypadł ich minimalizm wyraźnie do gustu. Słowo i obraz przełamały granice, zbliżyły się do siebie na odległość kreski.
Dodajmy, kreski prowadzonej bardzo pewnie, bardzo dynamicznie. A równocześnie jakby rozsadzanej od środka zastygłą energią kinetyczną. Nieprzypadkowo Kafka tak chętnie rysował właśnie postacie w ruchu, szermierzy, tancerzy, jeźdźców. Zastanawia coś jeszcze: widmowe podłoże, z którego wyłania się rysunek. Ma się wrażenie, że to nacięcia jakiejś nierealnej płaszczyzny, pustej i bladej, nieomal pozbawionej wymiarów. Brakuje stabilnego gruntu, punktów oparcia. Jak dobrze to znamy z „Wyroku”, „Przemiany”, „Procesu”, „Lekarza wiejskiego”, „Jamy”, „Mistrza głodowania” czy „Zamku”!
To prawda, że Kafka rysował przede wszystkim w młodości. Jednak od fascynacji sztukami wizualnymi nie odszedł przecież nigdy. Jego proza do końca pozostała tyleż sztuką słowa co sztuką sugestywnego obrazu. A także wyrazem niespożytej fantazji, której twory do dziś zaludniają teatr naszej wyobraźni: Gregor Samsa przemieniony w obrzydliwego robaka, przerażająca machina tortur w „Kolonii karnej”, klaustrofobiczne korytarze, którymi błąka się Józef K., bezskutecznie poszukując sądu. Mgły i mrok, otaczające wieś, do której trafia K., usiłując dostać się na zamek. Można by wymieniać długo.
Można by też długo wymieniać obrazy, do których ta twórczość inspirowała późniejszych artystów. Wystawa „Kafka – przełamywanie granic” jest tego kapitalnym świadectwem. I dowodem, że Kafka wcale nam nie spowszedniał. Ani też nie zmienił się, jak tylu innych przed nim i po nim, w zmurszałego klasyka, którego czyta się jedynie z przymusu, w szkołach. Historia pokazuje zresztą, że fascynacja życiem i twórczością autora „Procesu” rośnie – i można to wykazać z dużą dokładnością – w czasach przełomów, kryzysów, napięć. A przełomy, kryzysy i napięcia naznaczają prawie wszystkie dziedziny współczesnego życia, w Polsce i na świecie. W skali, jakiej nie doświadczyliśmy od drugiej wojny światowej. Kafkometr ponownie drgnął, bardzo mocno.
Jednak projekt „Kafka – przełamywanie granic” jest niezwykle ważny z innego również powodu. Granicę przekracza się tu bowiem nie tylko między słowem a obrazem, lecz także między językami „wielkimi” a „małymi”. Istotny element projektu to przekłady aforystycznych zapisków Kafki na języki lokalne (śląski, kaszubski) oraz gwary (poznańską i lwowską). Spotkałem się z opinią, że takie tłumaczenia nie mają większego sensu, ponieważ ani języki lokalne, ani też gwary nie są dostatecznie rozwinięte, by udźwignąć całą złożoność i bogactwo oryginału. Nie zgadzam się. Z prostej przyczyny: Kafka, owszem, pisał swoje utwory w „wielkim” języku niemieckim, lecz była to niemczyzna żydowskiej mniejszości zamieszkującej Pragę, miasto zdominowane już wtedy przez język czeski. A więc niemczyzna w pewien szczególny sposób „wyspiarska”, okrojona z subtelności stylistycznych, leksykalnych i gramatycznych, tak charakterystycznych dla wysoko rozwiniętych języków europejskich, posiadających długą tradycję naturalnego rozwoju. Niemczyzna Kafki? Językowo frapująca, lecz niezbyt wyszukana. Upstrzona regionalizmami i naleciałościami z czeskiego. Niewolna od prostych błędów, które starano się wyeliminować w wydaniach pośmiertnych. Krótko mówiąc, niemczyzna „mała”, bo niemczyzna „małego” narodu: żydowskiej mniejszości w Pradze przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Skoro tak „kaleka” niemczyzna jak Kafki mogła udźwignąć arcydzieła w rodzaju „Przemiany”, „Procesu” czy „Zamku”, to dlaczego odmawiać tej siły językowi śląskiemu lub gwarze poznańskiej? Zadaniem tłumacza nie jest tylko utrwalanie aktualnego stanu własnego języka, lecz także wprawianie go w ruch za sprawą języka obcego. Zresztą Kafka sam żywo interesował się tą kwestią. Z grudnia 1911 roku pochodzą ciekawe zapiski dziennikowe, poświęcone zagadnieniu literatur „małych”. Znajdziemy pośród nich stwierdzenie zwięzłe, piękne, mądre: „Pamięć małego narodu nie jest mniejsza od pamięci dużego”. Z kolei w styczniu 1922 roku Kafka definiuje literaturę jako „natarcie na granice”.
Poznań, 22 marca 2022 roku